Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/263

Ta strona została uwierzytelniona.

Marja to bladła to czerwieniała, zachowując dalej milczenie.
— A to łotr bezczelny! — zawołał, zapalając się coraz bardziej własnemi słowami. — Żeby choć był się szczerze przyznał do złodziejstwa. Ale hultaj zaczął kłamać, aż mu się z czupryny kurzyło!... A tobie co, kochana Maryniu?...
Podniosła na niego oczy załzawione, siląc się daremnie na wydobycie głosu z piersi ścieśnionej. Spuściła znowu głowę.
— Co ci duszyńko? — mąż spytał powtórnie. Łzy dodawały wdzięku Marii. Nie płakała nigdy ze złości, ani z powodu cierpień fizycznych. Łzy jej pochodziły z uczucia bezmiernej litości lub bolu serdecznego. A wtedy oczy jej stawały się dziwnie słodkiemi i promienistemi, nadając jej urok nieprzezwyciężony, któremu nikt się nigdy nie mógł oprzeć. Na to pytanie zalała się łzami.
— Widziałam wszystko, Mikołciu... Wiem że zawinił... dla czegoś go jednak tak niemiłosiernie...? — Nie dokończyła, zasłaniając twarz oburącz.
Mąż zamilkł, cały zapłoniony i targając wąs niecierpliwie, oddalił się od niej przemierzając pokój szerokiemi krokami. Domyślił się dla czego płacze, nie widział jednak nic zdrożnego w nawyczce, która od lat tylu stała się u niego prawie drugą naturą. Nie przyznał zrazu słuszności żonie, uważając to po prostu za słabostki kobiece, niegodne ducha prawdziwie męzkiego. Gdyby jednak ona słusznie mu to wyrzucała? W niepewności spojrzał na tę twarz ukochaną a cierpiącą i