Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/267

Ta strona została uwierzytelniona.
III.

Do roku 1820 Nataszka miała już trzy córeczki, a teraz właśnie karmiła sama synka najmłodszego. Przytyła znacznie, i niktby był nie mógł domyśleć się w tej młodej wprawdzie, ale powolnej i tłuściutkiej matronie, owej wiotkiej istoty, owego pustaka, któremu Nastacja Iwanówna (stary trefniś Rostowów), przepowiadał „że porodzi kiedyś same świerszcze i polne koniki“. I twarz jej zaokrągliła się, a nawet rozlała się po trochę. Owa żywość niesłychana, która stanowiła niegdyś jej wdzięk najwyższy, nader rzadko pojawiała się obecnie. Jeszcze tylko czasem unosił ją śpiew, za którym i jej mąż przepadał. Wtedy owiewał ją na chwilę dawny czar, którym serca wszystkich mężczyzn podbijała. Czy teraz lubiła jak dawniej towarzystwo, czy wolała samotność we dwoje, i spokojnie spędzony wieczór w domu przed kominkiem? Na to sama przed sobą nie umiałaby była odpowiedzieć. Stany poważne, później karmienie dzieci własnemi piersiami, zajęcie domem, mężem, dziećmi, tyle jej czasu zabierały, że na światowe obowiązki wcale go już nie miała. Znajomi dziwili się niesłychanie, że Nataszka mogła tak się odmienić. Jedna matka znajdywała to zupełnie naturalnem zjawiskiem. Ona jedna przeczuwała zawsze w Nataszce doskonały materjał na wzorową żonę i matkę. — Tylko — dodawała — posuwa do niedorzeczności to uwielbienie dla męża i dzieci!
Nataszka co do postępywania z mężem, nie trzymała się reguł francuskich romansistów. Nie chciała być jego