Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/277

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ależ ani mi się nie przyśniło coś podobnego, powtarzam ci raz jeszcze! — Gdy się wreszcie uspokoiła, zaczął chodzić po pokoju, wyrażając głośno swoje myśli najtajniejsze przed żoną, jak to było u niego w zwyczaju.
Nawet nigdy się nie spytał, czy chce go słuchać? Był silnie przekonany, że powinni mieć zawsze oboje te same myśli i chęci. Podzielił się więc z nią chęcią zaproszenia Bestużewów i Denissowa, żeby zostali u nich aż do wiosny. Marja słuchała, robiła swoje uwagi, mówiąc mu z kolei o ich własnych dzieciach!
— Jak w niej już przebija kobieta! — przemówiła po francuzku wskazując mu wzrokiem Nataszkę, która patrzyła na nich swojemi dużemi czarnemi oczami. — Zarzucacie częstokroć, że brak nam loiki. Oto nasza cała loika!... Mówię małej: — „Nie idź do tatka, nie przeszkadzaj mu do snu“. — A ona mi na to: — „Ależ wcale nie chce mu się spać. Tatuś się do mnie śmieje“... — I ma słuszność zupełną! — dodała Marja, wlepiając w męża wzrok rozkochany. — Tylko trochę nadto ją rozpieszczasz Mikołciu — szepnęła.
— Cóż chcesz! Robię co mogę, aby ukryć przed nią, że kocham rzeczywiście nad życie własne to bobo!
W tej chwili usłyszano trzask z bata, dzwonki przy sankach, psów głośne szczekanie na dziedzińcu, jak również w domu gwar głosów pomieszanych i drzwi otwierające się z łoskotem.
— Jestem pewna że to Piotr przyjechał — zerwała się Marja. — Pójdę zobaczyć.
Skoro wyszła żona z saloniku, Mikołaj urządził swojej