Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/280

Ta strona została uwierzytelniona.

miaru radości, a serce biło mu w łonie jak młotem. Pamiętał każde jego słowo jakby jaką świętość, i powtarzał potem swojemu mentorowi panu Dessalles z czcią religijną.
Chłopczyna w którego niewinnem serduszku zaczynały zwolna kiełkować namiętne uczucia wieku młodzieńczego, zbudował cały romans niesłychanie poetyczny na kilku szczegółach zasłyszanych z wujcia Piotra przeszłości. Unosił się nad wujcia przygodami, i męczeństwem w niewoli francuzkiej. Przyjaźń jego ojca zmarłego dla Piotra, robiła go prawie świętym w oczach chłopczyny rozmarzonego nerwowo i chorobliwie. Domyślił się z łatwością po wzruszeniu pełnem czułości, z jakiem ciocia Nataszka wspominała kiedy niekiedy o jego ojcu, że kochał się w niej za życia, i był przez nią kochany nawzajem. Wyobraził sobie w bujnej fantazji scenę dramatyczną, gdy ojciec umierający przekazywał swoją najukochańszą druhowi serdecznemu. Zaledwie mógł sobie przypomnieć rysy ojca, ale nie mniej ubóstwiał tę postać mglistą, majaczącą mu przed oczami, a myśląc o zmarłym, zdarzyło mu się nieraz rozpłakać rzewnie.
W tym samym dniu po wieczerzy, gdy wszystkie dzieci udawały się na spoczynek z bonami i nauczycielami, Mikołko szepnął na ucho Dessalles’owi, że miałby wielką ochotę zostać cokolwiek dłużej.
— Cioteczko! — zwrócił się do Marji z czułą prośbą — pozwól mi zostać jeszcze trochę z wami. Marja spojrzała w tę twarzyczkę drżącą ze wzruszenia.