Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/40

Ta strona została uwierzytelniona.

— Widziałeś księżniczkę? — spytała, wskazując mu Marję oczami.
Mikołaj dopatrzył ją był od dawna i poznał, nie tyle po profilu zarysowującym się zaledwie z pod szerokich kres kapelusza, ile po uczuciu bezgranicznej litości nad jej smutnym losem i trwodze nieokreślonej, jaka mu nagle oddech prawie zatamowała. Zatopiona w modłach księżniczka Marja, żegnała się raz po raz przed wyjściem z cerkwi. Uderzył go wyraz jej fizjognomji. Były to niby te same rysy, ale dziwnie rozanielone. Czytało się w nich walkę wytrwałą jej wzniosłej duszy, aby nie upaść pod ciosami, które Opatrzność na nią zsyłała. Zdawało się że jakieś światło nadziemskie płonie w niej. Była w tej chwili uosobistnieniem boleści, krzepiącej siły zwątlone, wiarą i żarliwą modlitwą! Nie czekał na wskazówkę swojej orędowniczki, gubernatorowej, nie badał czy będzie stosownem przemówić do niej w cerkwi, tylko pospieszył ze słowem serdecznego współczucia na ustach. Ani wiedział skąd mu się wzięła taka wymowa, gdy wypowiadał jak bierze szczery udział w jej nieszczęściu. Skoro usłyszała głos ukochanego, twarz jej zajaśniała najżywszą radością, pomimo łez które dotąd z ócz płynęły.
— Chciałem ci powiedzieć księżniczko — dodał Rostow — że ponieważ brat twój jest pułkownikiem, gdyby zginął wymienionoby w spisie najniezawodniej jego nazwisko.
Patrzyła na niego niczego nie rozumiejąc. Była cała pod urokiem prądu sympatycznego, który ją unosił ku niemu.
— Widziałem mnóstwo wypadków w których granat