Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/53

Ta strona została uwierzytelniona.

nującemu ich wachmistrzowi, aby byli odziani przyzwoicie, gdy staną przed obliczem pana marszałka. W godzinę później, prowadzono ich wszystkich na „Dziewicze-Pole“. Dzień był jasny, powietrze deszczem odświeżone. Dymy nie pełzały już po ziemi, tylko wznosiły się w niebo lazurowe potężnemi słupami. Nie mogli już dopatrzyć płomieni, ale niemniej cała Moskwa obrócona w perzynę, była już tylko stosem zgliszczy dogorywających. Pojmował to Piotr, że serce Rosji zniszczone, a jednak ten widok budził w nim przeczucie dziwne, nieokreślone, że właśnie pożar Moskwy będzie początkiem lepszej doli; że to gniazdo zburzone zmieni najzupełniej bieg wypadków. Wszystko to mu zwiastowało, choć Piotr nie umiał sobie zdać z tego sprawy dokładnej i nie silił się zresztą na coś podobnego. Obecnie nie wiedział nawet dokąd ich prowadzą. Czytał tylko najwyraźniej w twarzach tryumfujących żołdaków francuzkich, czuł w ich bucie niesłychanej i w sposobie brutalnym, z jakim więźniów popychali i poszturkiwali, że jest po prostu źdźbłem słomy, które wpadło pomiędzy koła machiny funkcjonującej najregularniej i zostanie przez nią starte bez śladu.
Zaprowadzono ich do dużego budynku z białemi ścianami i obszernym ogrodem, w którym poznał nieobjęty dotąd pożarem pałac księcia Szczerbatowa. Był w tym domu gościem codziennym prawie. Obecnie mieszkał w pałacu marszałek Davoust książę d’Eckmühl, o czem dowiedział się Piotr od eskortujących go żołnierzów. Wprowadzano ich po jednemu, Piotr był szóstym z rzędu. Przeszedł długą oszkloną galerję, minął