Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/57

Ta strona została uwierzytelniona.
X.

Z pałacu księcia Szczerbatowa zaprowadzono więźniów przez obszerny plac, ku sadowi, trochę na lewo. Tam stał słup wkopany wpośrodku, a po za nim wybrano dół głęboki. Tłum zaglądał przez szczeliny ostrokołu, sad otaczającego, z ciekawością pełną niepokoju. Z krajowców, zebrało się samo śmiecie; obdartusy, nędzarze na pół nadzy, trzęsący wstrętnemi łachmanami i prawie bez wyjątku pjani. Kręciło się sporo pomiędzy tym motłochem i żołnierzy francuzkich, w mundurach różnobarwnych. Po prawej i lewej stronie słupa stali w dwa rzędy piechurów francuzkich. Skazanych ustawiono trochę opodal, podług numerów odnośnych, Piotr jak już wiemy, był szóstym z rzędu. Uderzono z dwóch stron w tarabany. Uczuł jak mu się dusza rozdziera na ten łoskot ponury; a ubezwładniony przestał myśleć najzupełniej. Mogąc zaledwie patrzeć jak przez mgłę i słyszeć bardzo niedokładnie, pragnął on gorąco tego jednego aby stało się i dopełniło jak najprędzej to „coś strasznego, potwornego, a nie uniknionego“, czem był zagrożony! Nr. 1 i Nr. 2, byli to dwaj złodzieje wypuszczeni na rozkaz Roztopczyna z kryminału. Trzeci był kupcem w średnim wieku. Czwarty z rzędu wieśniak, „Kozak z rodu, Kozak z miny“ młody, piękny i czupurny. Piąty jakiś chłopak siedmnastoletni, twarzy żółto-zielonkowatej, ubrany jak kleryk z klasztoru Czerńców. Wytężywszy słuch i uwagę Piotr zdołał zrozumieć, że Francuzi naradzają się, czy rozstrzeliwać wszystkich naraz, czy każdego osobno?