Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.

nigdy później przypomnieć, czy słyszał strzały, czy nie? Zobaczył nagle słaniającego się kleryka, krew wytryskującą z kilku ran, sznury rwące się pod ciężarem ciała martwiejącego, głowę zwisającą a nogi podgięte w tył konwulsyjnie, co nadawało konającemu postawę dziwnie skurczoną i pokręconą. Nikt ciała nie podtrzymał. Ci co nieszczęśliwego najbliżej otaczali pobledli nagle. Usta starego sierżanta, który zaczął ciało skazańca odwiązywać, drgały kurczowo pod siwemi sumiastemi wąsami. Upadło na ziemię całe krwią zbroczone. Żołnierze porwali ciało niezgrabnie za nogi i pod ramiona, powlekli nad dół i wrzucili w niego czemprędzej. Wyglądali na zbrodniarzów, pragnących zatrzeć jak najrychlej wszelkie ślady popełnionego morderstwa. Spojrzał Piotr w tę stronę. Ciało drgało dotąd, a mimo tej życia iskierki przysypywano je bez miłosierdzia grudkami ziemi, póki całego dołu nie wyrównano i nie ubito z wierzchu należycie. Poprowadzono ułaskawionych. I oddział wojska zaczął maszerować z powrotem do koszar. Żołnierze którzy strzelali wchodzili w szeregi według porządku. Jeden tylko młodziutki rekrut stał w miejscu, spiorunowany, skamieniały i blady trupio. Kaszkiet zsunął mu się na kark, karabin wypadł z drżącej dłoni. Chwiał się na nogach jak człowiek piany, to w tył, to naprzód, nie mogąc utrzymać równowagi. Ów sierżant z siwemi wąsami podbiegł ku niemu, potrząsł nim silnie jak lunatykiem, gdy go się chce ze snu obudzić, i ująwszy pod ramiona pociągnął za sobą do szeregu. Tłum rozchodził się zwolna; każdy szedł z głową na piersi opuszczoną w ponurem milczeniu.