Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/65

Ta strona została uwierzytelniona.

— Musisz się teraz nudzić?
— A jakże by to można się nie nudzić? Nazywam się Platon Karatajew — dodał, aby ułatwić rozmowę między nim a Piotrem — kamraci zaś nadali mi przezwisko „Sokolika“. — Jak się nie nudzić i nie smucić? Moskwa to była przecież nasza święta Matuszka!... Powiedźcież mi Baryń, musicie posiadać wsie i pałace? Spijacie na pewniaka dobre winko?... Może macie już i waszą Barynią?... Rodziców stareńkich... siwiutkich gołąbeczków, co? Czy żyją jeszcze?...
Nie widział go Piotr, a przeczuwał że mówiący z nim uśmiecha się czule i smutno, dowiedziawszy się że matki nie znał wcale, a i ojciec już nie żyje.
— Żona dobra w domu... teściowa dobra daleko od domu... ale matki rodzonej, nikt nikomu nie zastąpi!... Dziatki macie Baryń?
Przykro mu się zrobiło, gdy Piotr odpowiedział przecząco. Dodał szybko:
— Młodziście oboje; żyjcie tylko w zgodzie, a Bóg was jeszcze obdarzy licznem potomstwem.
— Oh! teraz to mi już wszystko jedno! — Piotr machnął ręką obojętnie.
— Ba! Nikogo nie minie to, co mu tam w górze przeznaczono! — mały człek westchnął pobożnie. — Ot! Posłuchajcie Baryń, co mnie do wojska zapędziło. — Odkaszlnął i poprawił się na słomie, jak ktoś zabierający się do dłuższego opowiadania. — Nasz dziedzic miał piękne wsie... poddanym u niego nie źle się działo, a i w naszej chacie nie zbywało na niczem dziękować Panu Bogu! Zboże nam korcowało, ziemniaków bywało po piętnaście