Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/67

Ta strona została uwierzytelniona.

Zrozumieliście mnie Baryń?... Tak to czasem traf nami kieruje ku najlepszemu, a my osądzamy to inaczej naszym głupim rozumem; i stękamy i narzekamy... Nasze szczęście, to niby woda w sieci. Gdy ją zanurzamy, pełniuteńka; gdy ją wyciągniemy na brzeg... niema w niej ani kropli.
Po dłuższej chwili wstał Platon:
— Może chcielibyście zasnąć Baryń? — Zaczął żegnać się zamaszysto i mruczeć z cicha:
— Zlituj się nad nami Jezu Chryste, za nas ukrzyżowany! Przyczyńcie się za nami święci Patronowie Mikołaju Czudotworcze! błogosławieni Florjanie i Laurenty! — Wybił pewną ilość pokłonów, za każdym razem czołem ziemi dotykając, wstał, westchnął ciężko i położył się na słomie, przykrywając siebie i pieska, przytulonego do jego boku, połami kapoty.
— Co to za modlitwa, którąś odmawiał? — spytał Piotr.
— Jakto? — odmruknął Platon na pół przez sen. — Modliłem się i już... Czy wy Baryń nigdy się nie modlicie?
— Ależ modlę się, ma się rozumieć. O cóż to prosiłeś specjalnie Florjana i tego drugiego świętego?
— Przecież to patronowie koni. Nie trzeba zapominać i o zwierzątkach, które Pan Bóg stworzył do naszego użytku i wygody. Patrzcie Baryń na tego psiaka.. Jaki to hultaj mądry! Jak się zwinął w kłębuszek pod moim bokiem żeby mu cieplej było — dodał pogłaskawszy psa na dobranoc.
Potem zapadł natychmiast w sen kamienny.