Niektórych rzeczy się bała, ale żadne jej nie dziwiły.
Takie dzieci niczemu się się nie dziwią.
Od rówieśnych swych dowiadywała się o tem, co się dzieje dalej, po za domem, na ulicy, czem jest miasto, czem jest świat, naturalnie w pojęciu małych zepsutych włóczęgów, łobuzów i rozpuszczonych dziewczątek.
Ci mali a już niosący brzemię straszliwego doświadczenia ludzie zbierali się gromadkami po kątach podwórza lub w zakamarkach korytarzy. Tam, przytulone do siebie, biedactwa te powierzały sobie wzajemnie wszystko, co wiedziały o życiu. A wiedziały dużo. Życie miało dla nich jawność wyuzdaną, lazło im do oczu. Bezwstydne leżało przed niemi jak nędzarz, który zrzucił łachmany i nie dba, iż czyjeś spojrzenia padają na jego ciało nagie, brudne i owrzodzone.
Gdy ex-posłaniec upominał swe dziewczęta, by były uczciwemi, zwracał się głównie do starszej, Bronki.