zostać posądzonym o złodziejstwo — zastąpiła inna — by nie spotkać na ulicy córki wystrojonej i włóczącej się, zupełnie takiej jak wszystkie ulicznice.
Jednocześnie straszliwie tęsknił za nią.
Oto nadchodzi noc.
Łóżko, na którem sypiały obie córki jego, obie razem — zajmuje teraz jedna tylko. Zaledwie ją tam znać pod wytartą, starą kołderką — to małe, pokurczone biedactwo. Gdzież tamta? Gdzie pierworodne, ukochane dziecko matki?
Godziny uchodzą. Stary przewraca się na twardem posłaniu. Zasypia i znów się budzi jakby od wstrząśnięcia, budzi się mając na ustach jakieś splątane wyrazy niedokończonej w śnie rozmowy.
Ocknął się i poczyna nadsłuchiwać, nadsłuchiwać bez końca a im dłużej i daremniej nadsłuchuje, tem mocniej, tem okrutniej zaciska mu się na piersiach twarda obręcz tęsknoty i niepokoju.
Nigdy ciemność nocna, zalegająca suterynę, ta ciemność piwniczna nie wydawała mu się tak gęstą, tak ciężką i lepką. Ona teraz wtłacza mu się do ust i głazem przywiera do powiek.
Strona:Liote.djvu/134
Ta strona została uwierzytelniona.
— 130 —