Masz-że dzieci, ty nieślubna, ty wiaruśna? — zalatuje echo skądciś.
Gdzie one, gdzie dzieci moje! — taki płacz w jej głowie naraz się rozlega, cościś za gardło ją chwyta, cościś zjadliwie pierś jej kąsa — pod sercem, pod sercem.
Niemal że się przeląkł Jan, tak twarz je- zdziczała naraz i tak rozbłysnęły, niczem u zwierzęcia, jej oczy i tak wparły się w niego, nalane ognistością, pytające, badawcze, złe, jakby skoczyć doń miała zaraz z wołaniem: «Gdzie one, powiadaj, jeśli wiesz!»
Wnet jednak słabość ją wzięła, słabość przemarzniętego i czczego, a umęczonego ciała. Tylko usta jeszcze krzywiła, tylko wzdrygnęła się raz i drugi gwałtownie, a potem już bezwładna i skurczona w kąt się zacisnęła.
Jakby niespełna będąc rozumu, lub jak stara baba nad nieboszczykiem modlitwy odmawiająca, kiwać głową poczęła przed się i w tył, aż o ścianę raz po raz nią uderzając.
I prawiła spiesznie jakoś:
— Dzieci moje, panie — przecież pomarły. A jakże. Sześciolatkiem chłopaczek
Strona:Liote.djvu/160
Ta strona została uwierzytelniona.
— 156 —