— Możeby lekarstwo jakie pomocnem było? — zaczęła kobieta.
— Owszem. Poczekaj pani, tylko patrzeć, jak wpadnie konduktor i zawoła: Powązki! Otóż i lekarstwo, tylko, że mnie nie pilno; siedmdziesiąt dwa lat, a nie pilno. Jeszcze się tam człowiek wyleży dość, nagnije, ziemi naźre. Nie pilno mi, wolę kaszlać, a świata widzieć choć tyle, co z naszego okna, albo z tej budki.
— A mnie-ż po co świat ten? — niby za wichrem poleciała myśl Agnieszki.
Czem dla mnie — świat? Trucizną? A jaż dla świata? By palcem miano wytykać kogo i w twarz pluć, żeś taka — żeś taka — żeś taka...
Zdychaj-że teraz, bo i roboty już dla ciebie nie ma i oto wypędzonaś, ty — coś kulą była u nogi jego uwiązaną, że ani jemu kroku postąpić swobodnie, ani tobie oderwać się i po innej lecieć drodze...
Aż na ostatku powiedział ci...
Wzdrygnęła się Agnieszka i osłupiałe spojrzenie na zwiędłej staruszka twarzy zatrzymała.
— Ta i cóż, pani moja — począł ten niespiesznie — patrzysz na mnie a myślisz,
Strona:Liote.djvu/164
Ta strona została uwierzytelniona.
— 160 —