Strona:Liote.djvu/198

Ta strona została uwierzytelniona.
— 194 —

jednak nie następowała tak prędko; czasem — miesiąc i dłużej kobieta z największą obojętnością wysłuchiwała jego próśb, zapewnień, przekonywań, zaklinań — wypowiadanych głosem, pełnym brzmień dziecinnie żałosnych i płaczliwych.
— Dobrze ci tak, Piotrusiu — powtarzała twardo i nieubłaganie — niech cię robactwo oblezie, zgnij na barłogu, zdechnij nawet — grudki ziemi tobie nie rzucę. Wnętrzności ze mnie powyciągałeś, serce-ś mi poszarpał, obolałam cała bez ciebie. Pomorduj się i ty.
Raptem następował zwrot pomyślny. Gdy Piotr wyczerpał już wszystkie zaklęcia i przychodząc do niej — usiadał na brzeżku skrzyni, bez słowa, pokorny, przygnębiony, z bezmyślnie wlepionemi w podłogę oczami, ona ni stąd ni zowąd głaskała go po głowie, kazała mu zabierać skrzynkę i pościel.
— Sądzono widać, żebyśmy do reszty się sponiewierali... Do jednego śmietnika kiedyś nas wrzucą — wzdychała i szła znów za tą przeklętą dolą.
Ludzie ganili ją, lecz i żałowali, a za dobre, ciche, zgodne usposobienie nawet lubili