Zerwała się ze swego zydelka, ale po chustkę nie sięga. Jakaś ją zatrzymała w miejscu niepewność, czy oczekiwanie. Pogląda ku drzwiom, kaftan na sobie poprawia; zdaje się, że chciałaby jeszcze na czasie coś zyskać. Zapewne on nadejdzie dzisiaj — jej Piotruś osamotniony i żebrzący bezskutecznie już od miesiąca o jej powrót.
Praczka nie nalega; przypomina tylko, gdzie klucz ma być położony, gdy wszyscy mieszkanie opuszczą.
Poszli. Joanna znów przysiadła na zydelku, łokieć wsparłszy na kolanie, a głowę na dłoni, cicha jak zawsze, jakby jej nie było. Że jednak i tamtych reszta — co w izbie pozostali — milczą, więc aby coś rzec — pyta:
— Panna Agnieszka nigdzie się nie wybiera? Czy to młodym w mieszkaniu się wędzić.
Dziewczyna spoziera ku matce, którą senność na łóżko pociągnęła.
— Niech tam mama trochę się przedrzemie. Taka jakaściś niesilna, może wyspania jej dłuższego potrzeba. Obudzi się, to pójdziemy.
Popatrzyła na Dominika.
Strona:Liote.djvu/223
Ta strona została uwierzytelniona.
— 219 —