Strona:Liote.djvu/229

Ta strona została uwierzytelniona.
— 225 —

więcej, niż wprzód. Godzinami by patrzyć mogła, nie nudząc się.
Największą uciechę tych chwil świątecznych stanowiło dla niej, gdy mogła, trącając ramię Dominika, wskazywać mu to, lub tamto, rzecz czy zjawisko, zachodzące na rzece, i że czuła przytem, wiedziała, iż on z równą ciekawością popatrzy na to, co ją zajmuje, i sam znów coś jej wskaże, podpowie.
Oto berlinka z złożonym masztem, pozbywszy się ładunku, drzemie u brzegu. Nikogo na niej nie widać, ludzie jednak muszą być, bo z nad daszku kajuty ciągnie się sinawe pasemko dymu. Agnieszka i jej towarzysz podpatrują pilnie, jakby Bóg wie ile im na tem zależało, kto i kiedy na berlince poda pierwszy znak życia.
Pies!
To ich bardzo zabawia.
— Główny gospodarz!
Czarny kundelek z podgardlem białem, z ogonem kościastym, w półkole na grzbiet zachodzące skręconem, otworzywszy sobie sam drzwiczki niedomknięte, wylazł z izdebki, zaszczekał i przeciągnąwszy się na daszek wskoczył, przysiadł, na wodę się zapatrzył. Potem kobieta wyszła z szaflikiem i chlusnęła