Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/361

Ta strona została przepisana.

mogli moi pacjenci nieinaczej, jak tylko wspólnie, to jest, że albo sam będę im czytał, tłumacząc zarazem o co im chodzi, albo każę któremu z nich czytać, a sam będę tłumaczył w czem rzecz.
Trudność wielka w tej mierze w rysunkach do oglądania. Nie mówię tu wcale o obrazkach, albo obrazach świętych, bo to zupełnie inna rzecz, nie o to mi chodzi narazie. Trzeba mi mnóstwo rycin do oglądania, to jest: widoki, zwierzęta, ptaki, owady, kolej żelazną, okręty, wojsko, bitwy, kwiaty i t. d., słowem wszystko dobre, na co tylko patrzeć można, bo moja komenda nigdy nic nie widziała, wszystko zatem ich zajmuje, wszystkiemu się dziwią. Pomiędzy Malgaszami jest wielu, co nie wie np. co to koń, bo go nigdy nie widzieli. Rzecz jasna, że ryciny malowane przypadną więcej do gustu moim dzikusom, ale i nie malowanemi zajmą się chętnie i całkowicie, bo są nadzwyczaj ciekawi. Wiem, że jak po zakładach publicznych, tak i po prywatnych domach jest zwykle mnóstwo ilustracyj najrozmaitszych, które jakiś czas walają się bez użytku po kątach, a wreszcie bywają zupełnie wyrzucane, dlatego proszę, żeby Ojciec był łaskaw ogłosić w »Misjach katolickich«, że tych ilustracyj bardzo potrzebuję i pokornie o takowe upraszam. Osobnych rycin nie mogę dać moim pisklętom do oglądania, bo albo je prędko zniszczą, albo rozkradną; muszą te ryciny być koniecznie ponaklejane na papierze i oprawione, żeby je można było dawać do oglądania, jak zwykle książki się dają; opisów żadnych do tych rycin nie trzeba, bo nikt tu ich czytać nie będzie, zajmowa-