Strona:Lucjan Rydel - Pan Twardowski.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.

Szedł sobie między mogiły,
Pogwizdując; lecz na głowie
Włosy dębem się jeżyły
I po kościach szło mu mrowie.
Doszedł, zaświecił latarnię
I gdy północ biła — kopie,
Z wieka trumny ziemię zgarnie,
Odjął wieko i... w podziwie
Stanął: w grobie cudne chłopię
Uśmiecha się pieszczotliwie
I wyciąga doń rączęta…
To dzieciątko pulchne, hoże,
Ta twarzyczka uśmiechnięta
Coś mu dziwnie przypomina. —
Tak! Twardowski! Jako żywo!
Więc aż spłakał się z uciechy.

Prędko rosła ta dziecina
Pod jego pieczą troskliwą:
Z ogromnem zdumieniem Klechy
Chłopiec biegał już w dni parę,
W tydzień mówił doskonale,
A już po pierwszym kwartale
Miał zwyczajną ludzką miarę