Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Z pamiętnika włóczęgi.djvu/110

Ta strona została przepisana.
RZEŹBA.

Nakazem mej potęgi własnej wypędzony z domu, od skał górskich zacząłem odłupywać granit i oto lata całe rzeźbię człowieka...
A tam — w nizinach, gdzie słychać tylko z pod nóg mych uciekające potoki, stoją rzeźnicy — faryniarze i z ust do ust podają sobie słowa.
„Jaka szkoda... Tyle siły ma... Ile też wieprzy mógłby nam naszlachtować“.

BOLESNA HUMORESKA.

Śni mi się czasem pogrzeb persa — Firduziego.
I widzę jednocześnie, jak niosą przejechanego przez tramwaj chłopca. Strzępy ciała tylko zostały...
Biegną praczki z kijankami: „czyj to trup?“ — pytają.
— Firduzi umarł — wołam.
Otaczają mnie wkoło.
— A co za jeden był?
— Firduzi — jenerał pruski.
Pobiegły wszystkie, byle twarz zobaczyć