Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Z pamiętnika włóczęgi.djvu/134

Ta strona została przepisana.

razy. Podnieśli go i postawili na połamanych nogach, sznurami do płotu przywiązali...
— Naści! zdychaj na mrozie, podlecu!
Zwrócili się do chat... Kto wie? innego może już biją, a może modlą się, jak zwycięzcy na trupach wrogów.
A jemu nagle się wydało, że jakaś mara złota mu zawiesza ręce na szyję, i uczuł rozkosz nieobecności ludzkiej i błogą senność... Chciał jeszcze raz spojrzeć na ten świat drogi, a straszny, który go nic prócz złodziejstwa nie wyuczył, ale przez dwa puste oczodoły spłynęły duże łzy krwawe... I znowu zdało mu się, że wybite oczy tarzają się gdzieś po ziemi, a śnieg wpycha się im w źrenice, które nie słyszą nic prócz deptań ludzkich. I taki żal go ogarnął za oczami zdeptanemi, i taka litość, że chciał wyciągnąć po nie ręce i nie dozwolić ich ludziom deptać...
Lecz ręce zawisły bezwładnie i były już także senne.
A w wiosce muzyka grała...
Ci, co deptali, co bili i pomstowali, nielitościwi a straszni — jutro będą pewnie bici i deptani przez innych, tak jak bito ich i deptano