Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/184

Ta strona została uwierzytelniona.

duchu i złorzecząc sobie. Skoro zaś przybył ostatni z partnerów pana Schlichtlinga, wyplątał się zaraz z tego kółka i wsiadł do samochodu.
Uciekał. Przekonał się na sobie, że można na duchu być tak pobitym, jak na ciele. Żałował, że nie miał przed sobą drugiego Gronosky‘ego, by rozegrać turniej na śmierć. A gdy stanął mu przed oczyma wizerunek ponętnej lwicy, szepnął z determinacją i goryczą:
— Już nigdy!... Nigdy! Koniec!