Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/235

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pan powinien tu zostać — orzekła panna Jadwiga z cicha.
— Tak pani sądzi? I ja tak sobie powtarzam, bo zdaje mi się, że wisi w powietrzu burza i nadchodzi szybko przesilenie, a więc każdy Ślązak musi stać na swym posterunku z bronią u nogi.
Stanęli przed kamienicą.
— Tak, pan musi tu pozostać!... — powtórzyła smutkiem omotana panna Jadwiga.
A on westchnął ciężko i, podając jej rękę, wyrzekł:
— A jednak... zazdroszczę tym, co biją się pod Warszawą...
Ona uścisnęła jego rękę tak mocno, jak nigdy i odeszła. Lecz Wiktor zauważył, że nie weszła w drzwi kamienicy. Posuwała się ulicą dalej. Towarzyszył jej wzrokiem i zobaczył, że weszła do kościoła Panny Marji.
„Polska dziewczyna, polska“... — przeleciało mu przez głowę i w duchu pochylił się kornie do jej stóp.
Wracając w stronę dworca, minął Hotel Savoy i przypomniał sobie, że mieszkał w nim jego brat. Nie spodziewał się spotkać go w Katowicach, gdyż, jak wiedział, Walter Kuhna wyjechał do Wrocławia, poprostu ze strachu przed nim albo raczej przed stojącą za nim bojówką. Niemniej jednak Wiktor obserwował ciekawie przechodniów i wałęsający się przed dworcem motłoch. Plątało się w nim niemało buńczucznych, podchmielonych młokosów w czapkach sportowych, w których domyślić się było łatwo t. zw. Stosstrupplerów, oraz mnóstwo innych podejrzanych i niesamowitych fizjognomji.
Nawinął mu się przed oczy Nawoj. Zamienili spojrzenia i komunista domyślił się, że porucznik Kuna pragnie z nim pomówić. Ruszył za nim zwolna w zaułek, do toru kolejowego przylegający, i tam, na ustroniu, zbliżyli się do siebie.