Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/522

Ta strona została uwierzytelniona.

młotem swej okrutnej pięści. A działo się to z szybkością niepojętą u osobnika zwykle tak flegmatycznego i ospałego. Inni posługiwali się kijami, on swem od oskardu groźniejszem ramieniem. Jakoteż legło dookoła niego kilku krwią zbroczonych hajmatstrojów, wielu uciekło z połamanemi żebrami i wieczór nakrył mrokiem sine oblicza dwóch ludzi ze zgruchotanemi kręgami. Nie powstali już więcej i od nich padł na miejscowych Niemców strach przed pomstą polskiego Górnoślązaka.
Gdy późno wieczorem Wiktor powrócił do domu z kapitanem i obaj zmęczeni siedli z panią Jadwinią do stołu, porucznik mruknął z uśmiechem:
— Rozgrzały się dzisiaj chłopcy...
— A niech was wszyscy...! — krzyknął kapitan Wardęski w niepohamowanym zachwycie. — Urządziliście tę nagankę z niemałym zmysłem organizacyjnym a, co ważniejsza, z huraganu rozpędem, co wszystko przed sobą kosi... Dalibóg miło będzie pospołu z wami wojować.