Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/260

Ta strona została uwierzytelniona.

bertyna była zawsze przedmiotem podziwu kilku małych towarzyszek; wśród nich Anny, która była od niej o tyle wartościwsza i wiedziała o tem. Może ta siła przyciągania, jaką bardzo mimowoli wywierała Albertyna, była początkiem i podstawą powstania małej „bandy”. Przyciąganie to sięgało nawet dość daleko w środowiska stosunkowo świetniejsze, gdzie, kiedy trzeba było odtańczyć pawanę, proszono o to raczej Albertynę, niż inną lepiej urodzoną panienkę. Następstwem tego było, że bez grosza posagu, żyjąc dość licho zresztą na łasce pana Bontemps, mającego opinję brudasa i pragnącego się pozbyć siostrzenicy, Albertyna bywała zapraszana nietylko na obiad ale na dłuższy pobyt do osób, które w oczach takiego Saint-Loup byłyby dalekie od wytworności, ale które dla matki Rozamondy lub Anny, kobiet bardzo bogatych lecz nie ustosunkowanych, były czemś niesłychanem. I tak, Albertyna spędzała co roku kilka tygodni w domu regenta Banku Francuskiego, prezesa Rady nadzorczej wielkiego Towarzystwa Kolei Żelaznych. Żona tego finansisty przyjmowała znaczne osoby i nigdy nie zaprosiła na swój „żurek” matki Anny, która uważała tę damę za impertynentkę, niemniej interesując się mocno wszystkiem co się u niej dzieje. Toteż zachęcała co roku Annę, aby zaprosiła Albertynę do ich willi, bo (powiadała) to jest dobry uczynek dać odetchnąć morskiem powietrzem dziewczynie, która sama nie ma środków na podróże, a którą

256