Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-01.djvu/158

Ta strona została skorygowana.

śniegu. Zdawało się, że w drodze powinienbym bezustanku myśleć o pani de Guermantes; wszak wybrałem się do Roberta tylko poto, aby się do niej zbliżyć. Ale wspomnienie, zgryzota, są ruchome. Są dni, w których odchodzą tak daleko, że ledwie je dostrzegamy, sądzimy że już sobie poszły. Wówczas zwracamy uwagę na inne rzeczy. Ulice tego miasta nie były jeszcze dla mnie (jak są tam, gdzie mieszkamy stale) jedynie środkami przenoszenia się z miejsca na miejsce. Życie mieszkańców tego nieznanego świata wydawało mi się czemś cudownem; często, oświetlone szyby jakiegoś domu zatrzymywały mnie długo w miejscu w ciemnościach nocy, ukazując moim oczom autentyczne a tajemnicze sceny istnień w których nie miałem udziału. Tu, genjusz ognia pokazywał mi w purpurowym obrazie szynkownię, gdzie dwaj podoficerowie, złożywszy kuple na krzesłach, grali w karty, nie domyślając się że czarodziej wywołuje ich z nocy, niby duchy w teatrze, w postaci w jakiej ukazywali się w tej chwili oczom niewidocznego im przechodnia. W antykwarskim sklepiku, nawpół wypalona świeca, oświetlając czerwonym blaskiem jakiś sztych, zmieniała go w sangwinę, podczas gdy walcząc z cieniem, jasność dużej lampy opalała kawał skóry, zaśniecała sztylet błyszczącemi pajetkami, na li-

152