Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 05.djvu/116

Ta strona została przepisana.

nać, czy będzie mógł przyjść do Seksty. W następnych latach bardzo często widywałem u Mateckich tego cienkiego Stasia; miał on tam jak u Pana Boga za piecem, był bowiem pod opieką kochającéj go ciotki, z dwoma rodzonemi siostrami i ze starszym od siebie ciotecznym bratem, Karolem Libeltem, który go zachęcał i przytrzymywał do roboty. Praca szkolna szła mn zresztą bez trudu, bo go natura obdarzyła niezwyczajną pamięcią, łatwością w pojmowaniu i bystrością w dostrzeganiu, dla tego też posuwał się normalnie z jednéj klasy do drugiéj, a mając z domu i z otoczenia głęboko wpojone poczucie narodowe, doszedłszy do klas wyższych, zajmował się w wolnych chwilach historyą i literaturą ojczystą. Wcześnie w nim rozbudzony zapał do wszystkiego co polskie wywarł nie tylko stanowczy wpływ na późniejszy wybór zawodu, lecz już w szkole stał się dla niego przyczyną przykrych przejść. Około roku sześćdziesiątego, starsi uczniowie gimnazyum tutejszego i innych gimnazyów na prowincyi, widząc, że o dziejach i piśmiennictwie swego narodu w szkole mało co się dowiedzą, porozumiawszy się między sobą, postanowili odbywać regularne schadzki i ćwiczyć się wspólnie w historyi i literaturze polskiéj, ustnie i piśmiennie; do najgorliwszych tutaj i najczynniejszych między nimi należał nasz Warnka. Trwały te schadzki dość długo i trzymano się ściśle programu; nie było to zresztą tajemnicą, bo znaczna część rodziców i opiekunów wiedziała, że się chłopcy między sobą uczą czego się w szkole nauczyć nie mogą.
Wszakże policya zwietrzyła wreszcie owe schadzki, zaskoczyła gdzieś tam chłopców i ztąd gruba sprawa, podejrzenie o spisek, a chociaż wykazało śledztwo, że państwo zagrożonem nie było, musieli jednak oskarżeni o przestąpienie prawa zgromadzeń odpokutować swoje studya prywatne kilkotygodniową kozą w budynku przy