Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 05.djvu/220

Ta strona została przepisana.

życzliwością wszystkich, nietylko tych, którzy istotnie dla nauki siedzieli w Berlinie, lecz i znacznego zastępu młodych paniczów z Księztwa, Galicyi i Królestwa, mało co dbających o uniwersytet; ujmował ich bowiem łatwością w pożyciu i polorem towarzyskim. Mało już takich, panie Ludwiku, którzy sobie owe berlińskie czasy Rymarkiewicza, z szczerem zawsze zadowoleniem przez niego wspominane, przypomnieć mogą, lecz pozostałe jeszcze jednostki poświadczą ci co mówię, że i w duchu patryotycznym, w zasadach moralnych i w kierunku rozbudzania zapału do nauk oraz idealnego zapatrywania się na stosunki życia i potrzeby nasze, Rymarkiewicz współkolegom uniwersyteckim za wzór niewątpliwie mógł służyć.
Na schadzkach naszych i zebraniach, w częstych dysputach filozoficznych, literackich i politycznych, bywał jednym z głównych oratorów, a w rodzinach polskich, bawiących wtenczas dłużéj lub krócéj w Berlinie, zawsze pożądanym gościem. Mimo przyjemnego i pożytecznego życia, którego używał, trapiła go jednak ciągle myśl niepewności przyszłego losu i utrzymania, zwłaszcza, że w ciągu czterdziestego roku pani Miączyńska odebrała mu swoich synów, rozporządzając nimi inaczéj. Wybawiły go z ciężkich kłopotów znane ci wypadki owego roku; wstąpienie na tron Fryderyka Wilhelma IV sprowadziło u nas amnestyę za rok trzydziesty i w kołach rządowych znacznie łagodniejsze prądy. Rymarkiewicz wrócił do Poznania, z pomocą Marcinkowskiego i innych przychylnych osób załatwił trudności nienormalnego położenia, a pod względem materyalnym znalazł niebawem byt zabezpieczony, bo państwo Skórzewscy z Czerniejewa powierzyli mu swego jedynaka Zygmunta, którego wychowaniem i wykształceniem, niewiem już ile lat, troskliwie się zajmował. Na prywatnéj pedagogii niemógł jednak skończyć; studya jego w Berlinie były, że tak