Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 05.djvu/241

Ta strona została przepisana.

dem tygodni, gdy nagle widoki na przyszłość zmieniły się dla Cybulskiego. Było to z początkiem jesieni czterdziestego roku; Fryderyk Wilhelm III pożegnał się z tym światem w pierwszych dniach czerwca, a ze wstąpieniem na tron jego syna zaczęła się w sferach rządowych okazywać powoli jakaś chęć do nowości. Między innemi zwrócił ktoś w senacie uniwersyteckim, czy w ministerstwie oświecenia, uwagę na to, że, skoro po uniwersytetach pruskich rozmaite języki cudzoziemskie są przedmiotem wykładów, byłoby bardzo na czasie, tak z powodów naukowych jako i politycznych, aby języki słowiańskie w podobny sposób uwzględnione zostały. Wniosek ten przyjęto i postanowiono urzeczywistnić niebawem, a gdy przyszło do pytania, gdzieby się odpowiednie do tego individuum znalazło, wskazał, ile mi wiadomo, Droysen Cybulskiego, zawiadomił go i radził niezaniedbywać pomyślnéj sposobności. Wezwany niedługo się wachał; wszakże zawód uniwersytecki zaszczytniejszy i wiele dogodniejszy od gimnazyalnego, a chociaż zadanie wymagało usilnéj i pospiesznéj pracy, niezdawała mu się ta praca zbyt uciążliwą; pomijając bowiem znajomość języka i literatury ojczystéj i ruskiéj, oswojony był jako tako z językiem czeskim. Przypominam sobie, że już dawniéj odzywała się czasem u niego chętka biegania po polach słowiańskich, w skutek znajomości zawartéj ze Słowakiem Ljudewitem Szturem.
Otóż, zimą trzydziestego siódmego roku przybył ów Słowak z Halli do Berlina, jedynie dla tego, żeby się poznać z Polakami. Niewiem, z kim się tam najpierw spotkał, ale ponieważ mieliśmy wtenczas z Cegielskim dwa dość duże pokoje, sprowadzono go do nas i przeszło tydzień z nami kwaterował, odwiedzając innych kolegów, szczególnie Cybulskiego i Rymarkiewicza. Był to młodzieniec mniéj więcéj dwódziestoletni, wysokiego