Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 05.djvu/258

Ta strona została przepisana.

na nowym cmentarzu farnym, gdzie teraz spoczywa, wdzięczni współrodacy pomnik wystawili.
A teraz, czas nam daléj, bo wieczór się zbliża. Zwracam uwagę twoją na tę wielką kamienicę, która tworzy róg Garbar przy uliczce Wszystkich Świętych i widzisz bezpośrednio za nią, wzdłuż owéj uliczki, aż do samego jéj końca prawie, ciągnący się znaczny budynek fabryczny. Wyglądało to nieco inaczéj za moich lat młodych; kamienica stała wprawdzie już oddawna, lecz była skromniejszą, miała jedno piętro, a przodem wznosiło się ponad jéj dach pięć czy sześć wysokich topoli piramidalnych; miejsce zaś teraźniejszéj fabryki zajmował stary mur, a za nim kawałek płotu. Trzeba mi było zdejmować czapkę, gdym przechodził tutędy i spojrzał na parterowe okna; siedział tam zawsze ktoś ze znanéj mi rodziny Sturtzlów, a liczyły się do niéj cztery osoby, papa, mama, synek i córeczka. Papa Sturtzel, jak mi powiedział, mój ojciec, który był z nm wdobréj komitywie, pojawił się tutaj, zaraz z początku drugiéj okupacyi i urzędował w rejencyi, bodajnie jako główny rendant. Był to typ dawnego urzędnika pruskiego; chudy, sztywny, poważny, ale bardzo grzeczny, chodził odmierzonym krokiem z białą chustką na szyi i w surducie zawsze do saméj góry zapiętym; pani jego niewysoka, szczupła, z wielkim czepkiem na głowie, siedziała w czasie wolnym po większéj części przy oknie, robiąc pończochę i patrząc na ulicę, a przy drugiem oknie córeczka ciemnowłosa, obdarzona podobną figurką i dość miłą twarzyczką, robiła to samo, co matka. Synka znałem najlepiéj, był bowiem moim kolegą szkolnym; przedstawiał on wierną kopię ojca nie tylko z twarzy, lecz i z postawy; mimo młodziutkiego wieku, spokojny aż nazbyt i aż nazbyt porządny, siedział skromnie na ławie, rzadko sam do innych przemawiał, krótko na pytania odpowiadał i odznaczał się między