Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/108

Ta strona została uwierzytelniona.

podnoszącego się kota i nagle angora z całym impetem rzucił się na kolana Jerzego, chwytając coś na jego piersiach. Młodzieniec porwał się z okrzykiem, krzesło przewróciło się z hałasem, a obie panienki wybuchnęły śmiechem. One jedne widziały, że kota niepokoiło od pewnej chwili migotanie binokli na sznurku, któremi bawił się Jerzy, celem też pochwycenia ich, skoczył na kolana wykładającego.
Wyprowadzony z nastroju, wpadł Jerzy w rzadką u niego pasję.
— I czego się śmiejecie jak głupie? — zawołał, zwracając się do panienek.
Krysia, nie chcąc podniecać uniesienia brata, odwróciła się do okna i tłumiła śmiech chustką, którą trzymała przy ustach. Lili przeciwnie, odrazu przestała się śmiać, zbladła, przybrała minę obrażonej królowej i rzekła wyniosłym tonem:
— Jak ty śmiesz tak odzywać się do mnie?
— Bo zawsze na lekcjach zachowujesz się jak błaźnica!
— Jerzy, nie zapominaj, że jestem u siebie i że przysługuje mi prawo pokazania ci drzwi!
— A ja nie zapominam, że jesteś moją uczennicą i że przysługuje mi prawo postawienia cię do kąta.
Lili zakipiała gniewem.
— Ty mnie! ty mnie! Dlatego, że toleruję twoją śmieszną słabostkę bawienia się w profesora i słucham twoich nudnych wykładów, walcząc