Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/19

Ta strona została uwierzytelniona.

nie było nikogo, on zaś czytał, pochylony nad akwarjum.
— On rybie czyta! — zachichotał Wojtek.
— Wygodny słuchacz, — dodał Elek — przynajmniej zawsze jest tego samego zdania co mówca.
— Nie pokłócą się.
— Ale jeżeli można sądzić ludzi według ich przyjaciół, to nasz gospodarz musi być niezbyt mądry, bo karpie nie odznaczają się mądrością.
Gospodarz przeczytał ustęp i pochylony nad akwarjum, ciągnął:
— A to bestja zawzięta!… prawda, Amisiu?… Pozjadałby nas na surowo!… Kiwasz ogonkiem, że tak… o, machnąłeś energicznie… nie damy się, powiadasz!… Nie damy się, prawda?… Ty doczekasz się lepszych czasów, bo ty długo żyć będziesz.
— Dla biednego karpia zawsze takie same czasy! — pomyślałem sobie.
A nad-filister, jakby odpowiadając na mój zarzut, dorzucił:
— I tobie wtedy będzie lepiej: będziesz na wolności, będziesz w Wisełce naszej szybował sobie od Czerska do Sandomierza, bo to okolica obfita w smaczne odpadki… Cóżeś tak otworzył dziobek?… Pytasz się, jak się to stanie?… A stanie się, stanie… Wiktor ma przykazane, i w testamencie tak napisałem, że po mojej śmierci mają cię swobodnie puścić do Wisły.
— A to mamut, egoista! Rozumie jakie to szczęście swoboda, ale biedną rybę będzie trzy-