Strona:Maria Konopnicka - Na normandzkim brzegu.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.

i wszystkie wpółoślepłe oczy zwrócone są pod wiatr rzeźki, świeży, niosący od przystani szum dalekiej wrzawy.
W przystani ruch, tłok, skrzęt, nawoływania setnych, pomieszanych głosów.
Barki wracają!
Wracają z wielkiego, dwutygodniowego połowu u angielskich brzegów. Najwyższy przypływ księżycowej pełni od wczoraj pędzi je ku normandzkim wrębom.
Co żyje pcha się na tamę, pod latarnię, na cypl najbardziej wysunięty w morze. Tutaj wrzawa kobiecych głosów ma w sobie nieustający, natężony brzęk roju pszczelnego, w który gęsto wpada krzyk trzymanych u piersi niemowląt. Szczęście jeszcze od Boga, że co starsze chłopaki i dziewczyny, pobrawszy koszule w zęby, brodzą u brzegu po pas, po ramiona, boby się to podusiło na tamie z kretesem.
Od tamy aż do bud rybnego targu, całe wybrzeże zawalone pustymi koszami.