Strona:Maria Konopnicka - Na normandzkim brzegu.djvu/199

Ta strona została uwierzytelniona.

Dopiero, kiedym kilka dni takich i nocy przebolał w niewypowiedzianej męce, — kiedym zmizerniał, stracił sen, apetyt, a kto ze znajomych zauważył, żem »jakiś marny«, wtedy dopiero matka mówiła:
— No, zegarek twój, ale pamiętaj!
Bóg widzi, jak pamiętać chciałem.
Mimo to jednak, co jakiś czas, zegarek przestawał być moim, a nim ta śmiertelna klątwa znów ze mnie zdjętą została, w łzach moich mógł się on był cały z łańcuszkiem razem zanurzyć.
Najdotkliwszem zaś w mej rozpaczy było to, żem go utracał, nie posiadłszy w pełni.
Ciągle bowiem jeszcze nie byłem starszy i ciągle nie mogłem do rąk dostać tak kosztownej rzeczy.
Życie moje chwiało się teraz między dwiema alternatywami, które się z dziwną punktualnością luzowały.
Zegarek był »mój«, lub też zegarek był »nie mój«. Tak szarpany między na-