Strona:Maria Konopnicka - Na normandzkim brzegu.djvu/67

Ta strona została uwierzytelniona.

rując się do brzegu. Poczem, razem z nią, zagasł nagle i pogrążył się w zamęcie burzliwego mroku.
Ale przeciw wschodniemu wichrowi zaczął około godziny siódmej dąć i burzyć silny wiatr zachodni. Zrazu smagał morze krótkiem i gniewnem fukaniem, podbijając bałwaniącą się toń w ostre, kanciaste biało zapienione rzuty, które wyskakiwały na znaczną wysokość.
Poczem, wzmógłszy się do niesłychanej gwałtowności, pędził fale na fale, piętrzył je, zdębiał, ciskał niemi tak, że zaczęły się miotać po morzu całe góry wody, pod któremi wrzała otchłań grubych, niemal namacalnych mroków.
Jednakże nowe uderzenie przeciwnego wiatru rozerwało chmury, a statek znów się wyrznął z dzikiego zamieszania owych strasznych zmierzchów.
Teraz można było rozpoznać, że jest to statek rybacki, ze zwiniętymi żaglami i opuszczonym do połowy masztem, w który