Stara Cyganka, ta sama, która odnalazła go pod drzewem, pochyliła się nad nim.
— Cichaj, cichaj, nie płacz, pojedziemy do mamy.
Ale Jerzyk już się podniósł i zaczął głośno wołać matki.
Cyganka powtarzała mu wciąż, iż jadą do matki i uspokajała jak mogła, ale bez skutku.
Chłopaka coraz większy ogarniał strach, próbował podnieść płótno okrywające budę i na głos wołał.
Inne Cyganki hałasowały również, cyganięta nie zwracając uwagi na nikogo porwały się za kędzierzawe czupryny i wodziły się ze sobą. Psiak warczał i wyszczerzał zęby, przestraszone kury gdakały.
Powożący Cygan, zaklął głośno; odezwanie się jego poskutkowało, baby uciszyły się, a cyganięta już bez krzyku darły się za włosy. Jeden Jerzyk nie stropił się.
— Ja chcę do mamy, proszę mnie puścić do mojej mamy — wołał.
Znowu Cygan zaklął, a starej czarownicy błysnęły oczy złością.
Klnąc po cygańsku, chwyciła jedną ręką Jerzyka, a drugą zamierzyła się, jakby chcąc go uderzyć.
W tejże chwili, ktoś, kogo Jerzyk jeszcze nie dojrzał, złapał ją za ramię.
— Ani mi się waż — zawołał głos młody — tknąć tego dziecka.
Stara puściła chłopca i bełkotała coś po swojemu, a Jerzyk obejrzał się i poza sobą w głębi
Strona:Maria Reutt - W cygańskim obozie.pdf/24
Ta strona została uwierzytelniona.