— Posiedzę trochę z wami — rzekła — a potem pójdę bo i ja występuję, ale wy pamiętajcie, żebyście cicho i spokojnie siedzieli.
W tej chwili zadzwoniono.
Na scenę wybiegło dwóch klownów i poczęli ustawiać jakieś domy, zupełnie jak prawdziwe domy z cegły, Azra dzieciom wytłumaczyła, że są one tylko z tektury.
— Widzicie — mówiła — to miasto, które stoi przed nami, to miasto chińskie Pekin. Zaraz zobaczycie, jak ci oto żołnierze chińscy będą go bronili przed napaścią wroga. O widzicie, idą Chińczycy.
Jakoż wyszli żołnierze w długich żółtych sukniach z warkoczami na głowie. W ręku mieli karabiny. Starszy z pośród nich, widocznie oficer, wskazywał im stanowisko, oprowadzał ich, wciąż coś pokazując.
— Ach, jacyż oni straszni — zawołała Zośka, — ja się ich boję.
— Bo to małpy — powiedział Jerzyk, który widział małpy żywe i na obrazkach. — Prawda, Azro?
Nie zdążyła mu odpowiedzieć, gdy z przeciwnej strony wpadło wojsko nieprzyjacielskie w czerwonych strojach z takimiż kapeluszami na głowach.
Teraz Zośka zawołała:
— Ależ to psy!
Rzeczywiście były to uczone psy. Prowadził to wojsko stary Sam, niby jenerał wojsk angielskich.
— Żołnierze starej Anglji — wołał czyńcie swą powinność.
Strona:Maria Reutt - W cygańskim obozie.pdf/50
Ta strona została uwierzytelniona.