rzy, wsuwał się jak wąż wszędzie, a wyrzucany wracał po chwili.
Cyrk Fernanda, w którym byli Jerzyk i Zośka, miał swoją orkiestrę. Między muzykantami był Czech, Jaromir, skrzypek, ślepy od urodzenia. Mitro i jemu psocił. To stołek odsunął, to schował smyczek, o ile zobaczył, że grajek położył go na chwilę i zawsze coś wymyślił, czem ślepemu mógł dokuczyć.
Jurek i Zośka nie znali wcale Czecha, chociaż już parę miesięcy byli z nim razem w cyrku. Nie śmieli tak się kręcić wszędzie jak Mitro, zresztą byli zawsze zlekka strzeżeni przez Sama i innych cyrkowców. Nie wiedzieli nawet, że skrzypek jest ślepy.
Nadszedł dzień wyjazdu z Żytomierza. Cyrk przenosił się na zimę do Kijowa. Zwijano obóż, chowano cały cyrkowy dobytek, wszyscy byli zapracowani i zajęci. Mitro kręcił się jeszcze bardziej po wszystkich kątach i dojrzał zdaleka, że Jaromir położył swoje skrzypce, a sam wyciera i czyści futerał od nich. Zaświeciły radością oczy Cygana. Cichutko, zwinny jak małpa, podsunął się do stołu, na którym leżały skrzypce, ściągnął je, a na ich miejscu położył duży kawał drzewa. Jaromir nie słyszał jak cyganiuk się zakradł i umknął wraz ze skrzypcami. Jakież było przerażenie biednego grajka, gdy zamiast ukochanego instrumentu, poczuł w ręku drewna. Próżno szukał skrzypiec, nigdzie ani śladu. Wołał, krzyczał ratunku, ale wszyscy zajęci swą robotą nie