mą, dziewczęta dowiadywały się, że rychło zamąż pójdą, chłopcy, że zostaną ministrami, kupcy, że świetne interesy będą robili i tak dalej.
Rok niemal cały włóczono się tak po Rumunji, mały wózek zmienił się w wielką budę, którą ciągnęły dwa duże rosłe konie, a Jerzyk i Zośka, chociaż wciąż myśleli o ucieczce, ani rusz spełnić swego zamiaru nie mogli.
Nadeszła śliczna wiosna, drzewa pokryły się cudownem kwieciem, ciepło i jasno było i Jerzyk z Zośką chętnie pobiegaliby wśród pól rumuńskich, odetchnęliby świeżem powietrzem, lub zbierali jagody w ciemnych lasach. Ale o tem wszystkiem i myśleć nie mogli. Musieli wciąż pracować dla kieszeni Sama: tańczyć, śpiewać i grać na rozkaz. Coraz też bardziej smutnieli, nie widząc sposobu wydobycia się ze swej niewoli. Powoli zapominali i mowy swej, bo chociaż ze sobą rozmawiali zawsze po polsku, to jednak przebywając w otoczeniu obcem, niepostrzeżenie przywykali do rumuńskiego języka i kaleczyli nim swój rodzinny. A byli oboje jeszcze tacy młodzi, że tego wcale zauważyć nie mogli. Imiona swoje znali, ale Zośka o nazwisku rodziców swych nie wiedziała, a i Jerzyk zapomniał już swego, wiedział tylko, że mamusię tatuś nazywał Anią, a ona mówiła do tatusia Janku.
W piękny majowy poranek buda pana dyrektora Sama, zatrzymała się w miasteczku rumuńskim Sinoutzu. Miano tu pozostać co najmniej ze dwa tygodnie, gdyż i samo miasteczko było spore i okolica ładna. Sam zgóry zacierał ręce
Strona:Maria Reutt - W cygańskim obozie.pdf/76
Ta strona została uwierzytelniona.