Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/221

Ta strona została przepisana.




VIII

Bardzo rano we wtorek po Zielonych Świętach Motold ruszył do Czahar. Powitała go Zośka sama, Wacław miał za chwilę przypłynąć z młyna. Spojrzał na nią uważnie i zdała mu się zmienioną, jaśniejszą, weselszą, wypięknioną.
— Wygląda pani promiennie, jakby panią spotkało coś dobrego — rzekł.
— Bo tak jest istotnie. Zaczynam być potrzebną rodzinie. Nawróciła się już siostra. Pan wie, że wzięła swoją część w pieniądzach — założyła magazyn na spółkę z jakąś znajomą, no i straciła wszystko. Miałam już rozpaczliwy list o pomoc, i jadę za dni parę do Warszawy ratować pierwszego rozbitka. Wiem, co będzie — Czahary będą żywić troje — ją i dwoje dzieci.
— Myślałem, że spotkała panią jaka osobista przyjemność.
— To nie może mnie spotkać — wyrwało się jej bezwiednie.
— Dlaczego?
Już się cofnęła, zamknęła duszę i zaśmiała się