Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/236

Ta strona została przepisana.

widzianym. Spojrzeliśmy na siebie, spuściła oczy, jakby wystraszona — przeszli. Aż znowu byłem w jakiś czas potem w zarządzie kolei za interesem. Zwrócono mnie z moją sprawą do wydziału, gdzie naczelnikiem był Bronikowski. Na mój widok powstał bardzo uprzejmie, sprawę bardzo prędko załatwił, a gdym mu dziękował, rzekł:
— Miło mi było odsłużyć panu za opiekę nad siostrą — i zawsze będę się czuć obowiązanym. Przeznaczenie zmusiło mnie zatrzymać się, dalej mówić, wreszcie przedstawić się. Byliśmy znajomi. Dowiedziałem się, że niedawno tu zjechali z Kaukazu, nie znają nikogo, pracują oboje w tymże zarządzie, żyją odludnie i skromnie, nie posiadając poza pracą żadnego funduszu.
Oszukany tą pokorą i szczerością, spytałem, czy mogę ich odwiedzić; dziękował, jak za łaskę. Nazajutrz już tam byłem i ogarnęło mnie opętanie do tej kobiety. Co za straszną moc udawania może mieć taka istota, co za morze fałszu, obłudy, sprytu, żeby tyle mieć plam, tyle tajemnic, takie życie za sobą — i mówić, że kocha raz pierwszy.
— Chciałeś wierzyć — wtrąciła Zośka.
— Masz rację. Chciałem, ubóstwiłem ją sobie. Kult miałem, czciłem — byłem fanatykiem miłości. Ogarnęło to mnie, jak pożar, byłem jak warjat! Zacząłem bywać codzień — zrazu Bro-