Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/238

Ta strona została przepisana.

honor, poczucie obowiązku — spytałem, kiedy naznaczy dzień ślubu. Wtedy ujrzałem w jej oczach zgrozę, strach śmiertelny, jakiś okrzyk, który zamarł na ustach, rzuciła mi się do nóg, zaczęła płakać — nic z niej nadto nie mogłem wydobyć, ledwiem utulił pieszczotą.
Nazajutrz poprosiłem o jej rękę Bronikowskiego. Był już na to przygotowany, za honor podziękował, tylko wyznał, że papiery siostry są w nieporządku, że to będzie kosztować, że jest w ciężkiem położeniu — krótko mówiąc, dałem mu tysiąc rubli — i on miał się wszystkiem zająć. Wiedziałem, że ojciec nigdy mi na takie małżeństwo nie pozwoli, więc rad byłem, że on obiecał wszystkie formalności załatwić; byłem oszalały, niepoczytalny, powolne narzędzie w tych szponach. Jak się stało — niewiem — nie pamiętam gdzie, kto dał nam ślub — stało się!
Nie spojrzałem w papiery, nie dziwiła tajemniczość, dogadzała prośbie ukochanej, by nikt o naszym związku do czasu nie wiedział, rad byłem ludzi do mego szczęścia nie dopuścić. Nic się pozornie nie zmieniło. Oni mieszkali we dwoje — jam przychodził co wieczór, tylko ona przestała pracować w biurze — i moje dochody stanowiły wspólną kasę.
Nagle pewnego dnia Bronikowski oznajmił, że dostał posadę w Charkowie — i wyjechał. Obiecał wrócić za parę dni, aby rachunki upo-