Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/276

Ta strona została przepisana.

— Wyjechał z żoną na parę tygodni za granicę.
— Z żoną? — wytrzeszczył oczy Karol i jak echo to samo powtórzyła Bronka.
Zośka się roześmiała.
— Ano z żoną. Co w tem tak osobliwego?
— Jakto? Ożenił się? Kiedy? Z kim? — posypały się pytania.
Wprowadziła ich do domu, zakrzątała się około ugoszczenia i posiłku, na grad pytań odpowiedziała dopiero załatwiszy z Parczewską gospodarczo-kulinarne sprawy.
— Ożenił się już przed paru laty, na Kaukazie z Polką. Co prawda nie pytałam, jak z domu. Nazywa się Zofja, młoda, ładna, bardzo miła i porządna kobiecina. Kochają się, jest im ze sobą dobrze, a że trochę malarja jej zaczęła dokuczać, wyjechali w góry.
— I nikomu z nas nie dał wiedzieć o tem? To niesłychane. No i co? Tak siedzą w Ługach — nigdzie nie bywają, z nikim nie myślą żyć? Wiesz, to coś monstrualnego — wybuchnął Karol.
Zośka ruszyła ramionami.
— Cóż poradzisz? To przestępstwo nie da się podciągnąć pod żaden paragraf kodeksu karnego.
— No, ale są pewne względy towarzyskie, rodzinne, obyczajowe, świat nie może się zapełnić odludkami, żyjącymi co najwyżej w parze.