Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/287

Ta strona została przepisana.

stowej wypłaty tonem i stylem, za który się policzkuje lub płaci.
— Ty tak, ale twój adwokat i plenipotent, nie. Ty musisz ustąpić — to pierwszy warunek, wybrnięcie. Potrzeba zaś gwałtownie stu tysięcy, resztę Łasick wypłaci mu sam. Głupstwo. Tylko to dowód jak ty jesteś zdemoralizowany i zmęczony. Ty sobie jedź, tymczasem nie zdatny do walki — musisz wypocząć.
— Wypocznę potem — rzekł apatycznie Motold.
— Potem, bratku — no nie. Po dezercji się nie wypoczywa. Ja to znam; jakby się człowiek z duszą nie borykał — ona się okpić nie da — swoje gada. Ty mi plenipotencję daj, a sam wypocznij w spokoju. Już my się nie damy! Ja wypoczęty, zdrów, szczęśliwy; mnie pora popracować. Tyś za długo w ogniu był — na prawo, zwrot, w tył — do rezerwy.
Motold wyciągnął doń rękę, twarz mu się skurczyła, odchrząknął, zanim zdołał przemówić.
— Dziękuję ci. Dziwnie mi, żem nie sam. Dziękuję ci, ale nie dasz rady.
— Z gospodarstwem być może. Wymienisz mi, kto w twej administracji najlepszy i najuczciwszy; ten mi pomoże. Co do interesów prawnej i rachunkowej administracji, o to się nie lękaj. Zresztą, co ryzykujemy? Te sto tysięcy ja ci dam — i będę ciebie zastępować do wiosny, wtedy znowu się rozejrzymy w poło-