Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/44

Ta strona została uwierzytelniona.

Hilek splunął i spojrzał na nią z najwyższą pogardą — potem rzekł:
— No, daj jeść. Niema z tobą co gadać.
Gdy pożarł wszystko, co mu podała, sen go zmorzył. Rzucił się w odzieży na łóżko, a gdy mu chciała buty ściągnąć, oburkliwie zabronił. Usiadła tedy przy nim i zapatrzona miłośnie, czuwała nad niespokojnym, pijackim snem. Około północy Hilek się zerwał.
— Stary jeszcze nie wrócił? — spytał.
— Nie. Co on ci szkodzi?... Tutaj nie przyjdzie.
Hilek nic nie odpowiedział. Ziewnął, wziął czapkę i wyszedł.
— Zaraz wrócisz? — spytała niespokojnie.
— Jak mi się zechce — odmruknął.
Poszedł w ulicę. Noc była bardzo ciemna, zrzadka paliły się na słupach kopcące latarnie, ulice źle brukowane, pełne były błota, puste i głuche.
Niekiedy zdala dobiegał turkot dorożki, gwizdawka nocnego stróża, mignął spóźniony przechodzień z latarką lub pies włóczęga rewidował śmietniki.
Po domach nigdzie nie świeciło już światło, takie miasteczka zasypiają wcześnie.
Hilek szedł bez celu i nie kwapił się. Kierował się ku głównej ulicy, ale nie zamierzał na nią się wynurzyć. Przystanął, słysząc turkot dorożki, zmierzającej ku niemu. Koń zwolnił na wybojach bocznej ulicy i Hilek poznał chlebodawcę matki w powozie. Przeprowadził go złym wzrokiem.