Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/220

Ta strona została uwierzytelniona.

zapracuję na nie, ale przecie nie mogę wbrew woli się żenić i kogoś okłamywać.
— Więc się żeń z kim chcesz. Ja ci swej woli nie narzucam.
Ruszył ramionami, milcząc.
— Oto masz zwykłe zakończenie rozmowy — rzekła gniewnie pani Taida, pokazując go Ozierskiej.
Stasia nie mieszała się do rozmowy.
— Czy mam co do roboty w szpitaliku? — spytała.
— A dajże pokój choć dzisiaj — zaprotestowała pani Taida. — Poświęć ten dzień nam, zdrowym.
— Możebyśmy poszli konie obejrzeć! — zaproponował Kazio. — Mam cztery do wyboru.
— Wczoraj odesłałam je na Poręby — rzekła pani Taida. — Chyba po obiedzie popłyniecie tam łodzią. Dobrze ci zrobi spacer, Stasiu, boś zmizerniała i schudła.
— Nie znam się na koniach i na wybór pana się zgadzam, ale łódką chętnie popłynę — odparła Stasia.
Kaziowi pojaśniała twarz uciechą; wyszedł, by dać stosowne rozporządzenie, a gdy wrócił, rozmawiał wesoło z Ozierską, dowiadując się o tryb ich życia, potrzeby, interesy.
Tylko raz wraz na zegarek spoglądał i zaledwie skończyli obiad, zwrócił się do Stasi:
— Jeśli pani sobie życzy, możemy zaraz jechać. Zajmie to nam godzin kilka.