Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/71

Ta strona została uwierzytelniona.

— Z amorami! — powtórzyła szyderczo Stasia. — Do tego nabrałam wstrętu na całe życie, nie wychodząc z roli spektatorki! Brrr! — wzdrygnęła się.
— I to gadanie bez sensu! Życie bez uczucia jest anomalją. Jeśliś zdrowa i silna, to i z tem dojdziesz do równowagi!
Była Stasia bardzo zmieniona, bo nie podniosła kwestji, nie bryznęła cynizmem. Zmieniła rozmowę.
— Ten zielnik to skarb. Tam są odkrycia i wynalazki, a zbiór bardzo bogaty. Dużom się z niego nauczyła.
— Była też lekarką nieboszczka, chociaż nie miała patentu. Miała powołanie i wielkie serce! — odparła pani Taida.
Ozierska weszła, zdziwiona tak długą rozmową, wrócił też Włodzio z kwitem i przerwali zwierzenia Stasi.
Nazajutrz już o dwunastej przyszła pierwsza kandydatka na posadę do Rudy. Była to bardzo elegancka dama, w kapeluszu z piórami, upudrowana, ufryzowana i wdzięcznie uśmiechnięta.
— Przychodzę wskutek ogłoszenia w „Kurjerze.“ Nieszczęśliwe okoliczności zmuszają mnie do poszukiwania pracy.
Na panią Taidę uderzyły ognie, ale się nieco pohamowała.
— Czy pani zajmowała się gospodarstwem wiejskiem? — spytała sucho.