Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/116

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jeszcze mi nie rychło krew zastygnie. Mam ochotę żywcem ujrzeć panią Teklę i powalcować z Polką. A propos, czy z pana plotkarz, panie Janie?
— Albo co?
— Te berlińskie saturnalje nie dla uszu dam z Marjampola. Kolegi się nie zdradza!
— Czy się boisz, hrabio, babuni? — żartował Polak.
— Przyznam, że więcej pana siostry. Żebyś pan wiedział, jak mnie spytała o Biarritz kiedyś latem. O Je! Spiekłem raka jak student. Te wasze damy z ich powagą Sybilli djabelnie imponują.
— Cóż pan spłatał tak strasznego w Biarritz?
— Ot, zjechaliśmy się wypadkiem z hrabiną Aurorą, moją starszą znajomą... i... i... była hrabina z Poznania. Eh, plotka! Nie lubię rumienić się przed panienką. Niech pan milczy o Lidji.
— Dobrze, dobrze! Jadzia nieciekawa, nie spyta. Zresztą i jabym dostał mycie głowy za kulisy. Brrr! jak zimno! Popędzaj, Maciej! A nie błądzim?
— Uchowaj Boże, proszę łaski pana — odparł wąsaty Mazur.
Śnieg zasypywał oczy. Wyglądali jak bałwany białe, wicher przejmował do kości.
Pomimo to, Wentzel gwizdał coraz to nowe aryjki z operetek i sypał jak z rękawa anegdoty.
Dziwna radość przejmowała mu duszę. Nie była to miłość dla pięknej Jadwigi, ale zadowolenie próżności i triumf. Babka wzywała go sama. Po co? Kto wie, może powie: kupuj Strugę i żeń się — z kim? Łatwo się domyśleć.
A może panna Jadwiga tęskniła za nim... To wezwanie było z jej inicjatywy? Zdawało mu się