Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/151

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ta zajęta... — wtrącił Jan — tańczy ze mną.
— Józię Okęcką i Stasię Staniszewską.
— Dobrze, dobrze! — potakiwał, schylając się po coś na ziemię i chowając do bocznej kieszeni.
Jan skubał go za rękaw.
— Ja hrabiego przedstawię. Chodźmy już — nalegał.
Muzyka zaczynała kadryla, pary się szykowały, wśród nich snuł się Głębocki, jak stara czapla, szukając czegoś po ziemi.
— Coś zgubił, Adasiu?
— To panna Jadwiga, bransoletkę.
— Niech szuka — mruknął hrabia — ja ją mam.
Poszli dalej, śmiejąc się. Głębocki spostrzegł wesołość, rzucił na Niemca niechętne spojrzenie.
Piękna Jadzia powitała Wentzla niedbałem spojrzeniem, czekała narzeczonego do kadryla. Jan pobiegł po swą tancerkę.
— Czy dostanę od pani taniec?
— Zapóźno, wszystkie już tańczę.
Malédiction! Cóż ja zrobię?
— Będziesz pan tańczył z hrabiną.
— Babka zabroniła.
— To smutne, ale można poradzić. Panien jest więcej, niż kawalerów.
— Marzyłem o walcu z panią tyle tygodni! — westchnął.
— Trzeba było podzielić się ze mną owem marzeniem, byłoby spełnione. Pan Głębocki nie może znaleźć mojej bransolety — dodała po chwili, oglądając się.
— Naturalnie, że jej może szukać do jutra. Oddawna jest u mnie. Chcę znaleźnego dostać taniec od pani.