Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/163

Ta strona została uwierzytelniona.

siągłem to sobie i nie wstydzę się. Takie już nasze panienki: lubią się namyślać, ale jak się raz namyślą, to dobrze i stale. Radzę panu, jak bratu. Przetnij gordyjski węzeł, bo innego sposobu niema.
— A potem?...
— Przyszłość w ręku Boga i Jadzi. Nie troszcz się pan o to. Jeżeli ten głaz zdolny do miłości, w co wątpię, to będzie się czuła obowiązana do wyznania i odpowie panu faktami; jeżeli nie — zapomnij pan, bo nie dostaniesz nic, choćbyś był jeszcze piękniejszy i jeszcze bogatszy. Dla niej to żadna racja.
Rozmowę przerwały wołania w salonie.
— Losują! — skoczył Jan, zapominając o wszystkiem.
Tesia Żdżarska, mała siostrzyczka Cesi, stała nad dwoma stosami zwiniętych kartek i wywoływała imiona, wśród śmiechu i żartów.
— Pan Adam Głębocki, pani hrabina Mielżyńska! — posłyszał Wentzel.
Panienki coś szepnęły między sobą, zdziwione, nie pojmując, co się stało Tesi. Jan przysiadł na fotelu i dusił się ze śmiechu z miny Głębockiego i zalotnej hrabiny. Wentzel patrzał na Jadzię.
Ruszyła ramionami na szepty koleżanek, ale była zmarszczona. Czuła figiel w powietrzu.
Nagle drgnęła i zbladła jak alabaster.
Jej imię padło, a obok drugie, nienawistne, brzmiące jak dysonans.
Wolałaby każdego, byle nie jego towarzystwo. Zagryzła usta, odgadując spisek. Poszukała oczami Jana, ale zamiast niego, spotkała wysoką, górującą nad innemi postać Prusaka. Wbrew jednak ocze-